Niechodzenie jest paleniem XXI wieku – a więc o tym, co zrobić, by ludzie przemieszali się po mieście chodząc?

Autorem tekstu jest Jan Mencwel

„Niechodzenie jest paleniem XXI wieku” – powiedziała mi niedawno znajoma lekarka. Co jednak zrobić, by nakłonić mieszkańców do poruszania się pieszo jako alternatywnego sposobu na codzienną mobilność? Odpowiedź jest prosta: zazielenić miasto!

W połowie ubiegłego stulecia w Stanach Zjednoczonych rozegrał się wiekopomny pojedynek. Inaczej niż w przypadku starcia Donalda Trumpa z Joe Bidenem, starcia tego nie śledziły media na świecie. Ba, umknęło ono zapewne uwadze nawet rosnącej wtedy w siłę amerykańskiej telewizji. Mimo to wszyscy po dziś dzień w pewnym sensie żyjemy w cieniu wydarzeń, które wówczas rozegrały się w Nowym Jorku. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że zachowujemy się tak, jak byśmy byli ich bezwiedną grupą rekonstrukcyjną.

W obronie parku

Po jednej stronie stał Robert Moses, szara eminencja nowojorskiego ratusza. Urzędnik, który przez lata nadzorował prace wielu ważnych miejskich wydziałów. Człowiek o ogromnej władzy, wówczas już od dwóch dekad realizujący wielkoskalowe projekty infrastrukturalne. Po drugiej – Jane Jacobs, pisarka i aktywistka miejska, osoba o pewnym dorobku jako krytyczka architektury, ale z całą pewnością bez takiej władzy i wpływów jak Moses. Nietypowy był to pojedynek, ponieważ tych dwoje na żywo spotkało się jeden jedyny raz. Uosabiane przez nich dwie przeciwstawne wizje miasta starły się na terenie dzielnicy Greenwich Village. Przez jej środek Moses chciał przeprowadzić kolejny ze swoich wielkich projektów drogowych – przedłużenie Piątej Alei. Wymagałoby to jednak likwidacji parku, który leżał na drodze wielkiego planisty. Jane Jacobs została liderką protestu przeciw tej inwestycji, gromadząc wokół siebie społeczność dzielnicy. Wygrała – projekt został porzucony, a Jacobs kilka lat później, w 1961 roku, wydała „Życie i śmierć wielkich miast Ameryki”. Ta książka to jej manifest wiary w miasto o ludzkiej skali, zaplanowane z perspektywy pieszego, w którym centralny punkt i organizm stanowi miejska ulica.

Starcie Mosesa i Jacobs oraz stojących za nimi wizji miasta doczekało się po latach opisania w kilku książkach, a nawet… w operze. Z dzisiejszego punktu widzenia możemy je oceniać jako moment przełomu, w którym po raz pierwszy podano w wątpliwość wizję absolutnej dominacji samochodu prywatnego jako czynnika kształtującego przestrzeń miejską. Z dzisiejszego punktu widzenia trzeba jednak zwrócić uwagę na nieco inne aspekty całej sprawy: po pierwsze fakt, że mieszkańcy stanęli właśnie w obronie parku, a po drugie to, jak bardzo w wizji Jacobs ważne było patrzenie na miasto z perspektywy osoby chodzącej jego ulicami, czyli po prostu – pieszego. Te dwie idee: miasta dla pieszych i miasta zielonego w dzisiejszych czasach mogą zawiązać wielki sojusz, który zmieni oblicze naszych miast. Motywacji dla jego zawiązania może być bardzo wiele, a wśród nich najważniejsza – przeciwdziałanie nadchodzącej katastrofie klimatycznej.

Polub Pieszy Wrocław na Facebooku

Chodzenie a zdrowie

Zacznijmy zatem od chodzenia. Zabrnęliśmy dziś w ślepą uliczkę, w której stale wciska się nam, mieszkankom i mieszkańcom miast, kolejne innowacje w sektorze „mobility”: a to pseudo-carsharing, który okazuje się być przykrywką dla omijającej podatki wielkiej korporacji, a to e-hulajnogi na wynajem, które reklamują się jako „ekologiczne”, a w rzeczywistości stanowią ogromne obciążenie dla środowiska, zarówno z powodu wysokoemisyjnej produkcji, jak i ich krótkiej żywotności. Tymczasem najbardziej przyjaznym środowisku, bezpiecznym dla innych uczestników ruchu i co ważne – zeroemisyjnym sposobem przemieszczania się po mieście jest właśnie chodzenie pieszo. Nie, nie chodzi wcale o to, by teraz porzucić wszelkie inne sposoby transportu i wszędzie udawać się na własnych nogach. Gdy jednak raz zaczniemy zwracać uwagę na to, że chodzenie pieszo jest realną alternatywą dla innych środków transportu, być może okaże się, że w ten sposób możemy się dostać nie tylko do sklepu pod blokiem, ale także do miejsca oddalonego od nas o kilkaset metrów, kilometr czy dwa. Przede wszystkim jednak chodzi o to, aby zwrócić uwagę na udział tego sposobu przemieszczania się w całym systemie transportu miejskiego. Jako najbardziej przyjazny środowisku powinien on być szczególnie wspierany polityką władz. Zwłaszcza, że nie jest to mały odsetek codziennych podróży, co widać na przykładzie badań z Warszawy, gdzie chodzenie pieszo jako środek transportu pierwszego wyboru wskazuje kilkanaście procent mieszkańców (we Wrocławiu odsetek ten jest jeszcze większy – z Kompleksowych Badań Ruchu z 2018 r. wynika, że 24% podróży po mieście odbywa się pieszo).

Warto zwrócić uwagę także na inny aspekt chodzenia pieszo, ważny z punktu widzenia polityk publicznych – to jego wymiar dotyczący zdrowia publicznego. „Niechodzenie jest paleniem XXI wieku” powiedziała mi niedawno znajoma lekarka. Z najnowszych badań wynika, że 61% Polaków ma problemy z nadmierną masą ciała. Problem otyłości i wynikających z niej chorób to dotąd przemilczany problem w polskiej debacie publicznej. Składają się na niego nie tylko zła dieta, ale także właśnie brak codziennego ruchu. Co może szczególnie niepokoić – otyłość i nadwaga narastają w bardzo szybkim tempie u polskich dzieci. Według prof. Mirosława Jarosza z SGGW, otyłość i nadwaga na całym świecie systematycznie się zwiększają od początku lat 70. XX w. Wtedy nadmierną masę ciała miało średnio 25% dorosłych i zaledwie 10% dzieci do 18. roku życia. Po upływie ćwierć wieku było to już odpowiednio 40% i 15%. To paradoks współczesności, w której z jednej strony jesteśmy nieustannie konfrontowani z wizerunkami doskonałych, wysportowanych sylwetek gwiazd, a bycie „fit” stało się czymś bardzo modnym, natomiast z drugiej strony nie zwracamy uwagi na narastanie wielkiego problemu społecznego idącego dokładnie w kontrze do tego trendu. Nie ma się jednak co oszukiwać – nie każdego jesteśmy w stanie nakłonić do regularnych ćwiczeń fizycznych. Wystarczy jednak dostrzec zbawienną rolę codziennego chodzenia jako sposobu na utrzymanie dobrej formy fizycznej, aby zrozumieć, że nie musi tu chodzić o sport jako coś praktykowanego „po godzinach”, ale właśnie o codzienne nawyki związane z mobilnością.

Zieleń w mieście

Przejdźmy teraz do roli zieleni i drzew w miastach – w jaki sposób łączą się one z chodzeniem pieszo? Jest przynajmniej kilka poziomów. Jeśli już zostaniemy przy chodzeniu jako formie rekreacji, to oczywiste jest, że do regularnych spacerów zachęca dostępność terenów zielonych. Miasto pełne parków, dostępnych w zasięgu spaceru, to miasto, w którym jego mieszkańcy regularnie, a nie tylko od święta, chodzą. Co jednak zrobić, jeśli postawimy sobie ambitny cel, by nakłonić mieszkańców do potraktowania poruszania się pieszo jako alternatywnego sposobu na codzienną mobilność? Tu również wielkim sprzymierzeńcem mogą być drzewa i zieleń. Z badań prowadzonych w Australii wynika, że mieszkańcy miast bardziej zielonych są również bardziej skłonni do tego, by poruszać się po nich pieszo. Nic w tym dziwnego – przyuliczne drzewa czy łąki kwietne działają jako naturalne separatory ruchu pieszego i zmotoryzowanego, zwiększają więc bezpieczeństwo i komfort chodzenia. Pochłaniają zanieczyszczenia powietrza, redukują efekt wyspy ciepła, działając jak naturalne klimatyzatory. Wreszcie jest coś, co jest chyba wpisane w jeden z najbardziej podstawowych instynktów człowieka: w razie deszczu można się schronić pod drzewem. W przypadku drzew miejskich jest to o tyle istotne, że zwiększają one retencję wody – a opady mamy coraz bardziej gwałtowne, następujące po okresach suszy. Są także badania pokazujące, jak dużą rolę pełnią drzewa w ogólnym lepszym odbiorze przestrzeni miejskiej – sprawiają, że czujemy się w niej bezpieczniej, jesteśmy bardziej zrelaksowani. Amerykańska badaczka Kathleen L. Wolf z University of Washington w Seattle udowodniła nawet, że przy miejskich ulicach z drzewami ludzie chętniej robią zakupy. To dlatego na Zachodzie powstało pojęcie “treeconomics”, czyli ekonomii drzew – podliczania tego, jakie zyski lub oszczędności mamy z ich istnienia. I jest coraz częściej wykorzystywane nie tylko na uniwersytetach, ale także w codziennych decyzjach urbanistów.

Podsumowując: jeśli chcemy sprawić, by miejskie ulice stały się rzeczywistymi szlakami komunikacyjnymi, które służą różnym formom przemieszczania się, także, a może przede wszystkim, tym najbardziej przyjaznym środowisku, to po prostu bez drzew się to nie uda. To nie przypadek, że słowo „aleja”, do którego miana pretenduje niejedna miejska ulica, w sensie encyklopedycznym znaczy szeroką ulicę z obu stron obsadzoną szpalerami drzew. Tylko bowiem w takiej wersji aleja rzeczywiście może spełniać swoją funkcję, którą jest chodzenie, przechadzanie się czy spacerowanie. Starcie materii języka z rzeczywistością naszych miast może być bolesne. Wystarczy szybki eksperyment: znajdźmy w swoim mieście nominalną „aleję” i zobaczmy, czy faktycznie rosną wzdłuż niej drzewa. A jeśli nie, to czy jest to ulica uczęszczana przez pieszych. Mam obawę graniczącą z pewnością, że w wielu polskich miastach „aleje” stały się trasami przelotowymi dla samochodów. Tak z całą pewnością jest w Warszawie z przecinającymi ją Alejami Jerozolimskimi – kiedyś ulicą obsadzoną czterema szpalerami drzew, przy której dziś niemal jedynym drzewem jest… sztuczna palma na Rondzie De Gaulle’a.
Powracamy w tym miejscu do Mosesa i Jacobs. Choć ich spór nie dotyczył w bezpośredni sposób kwestii zieleni w mieście, to jednak warto zauważyć, że to właśnie perspektywa zniszczenia miejskiego parku pod kolejną autostradę miejską wyzwoliła w mieszkańcach i w samej Jacobs na tyle duży bunt, aby sprzeciwić się wszechpotężnemu planiście Nowego Jorku. W dzisiejszych czasach w polskich miastach konflikty o zieleń wybuchają coraz częściej – to sfera, której mieszkańcy miast nauczyli się bronić i robią to coraz bardziej efektywnie. Gorzej ma się natomiast kwestia praw pieszych w mieście. Tutaj ciągle, kawałek po kawałku, dajemy sobie odbierać przestrzeń i wygodę poruszania się po naszych miastach. Zapewne dlatego, że te zmiany trudniej jest zauważyć niż usiłowanie zrównania z ziemią parku. A przecież próba odbierania pieszym bezpieczeństwa i wygody poruszania się po mieście czy pomijanie ich perspektywy w planowaniu miejskim to coś, co powinno budzić nie mniejszy sprzeciw niż próba betonowania miasta kosztem drzew. I to jest kolejny powód, dla którego obrońcy zieleni i piesi powinni się łączyć i zawierać sojusze.

Poznaj Wrocławską Mapę Barier Pieszych